P.O.V Louis
Obudziłem się z lekkim ociąganiem. Spojrzałem na zegarek, który stał na szafce nocnej. 10:37. Matko. Dawno tak długo i dobrze nie spałem, a to wszystko zasługa tej małej osóbki. Nie wierzę, że Meg jest już że mną dwa tygodnie. Odwróciłem się w jej stronę. Spojrzałem na jej zamknięte oczy, delikatnie zaróżowione policzki i minimalnie uchylone usta. Do tego wszystkiego jej blond włosy rozrzucone po całej powierzchni poduszki. Wyglądała jak anioł. Anioł, który wpadł do piekła. Słyszałem jej miarowy oddech, systematyczne bicie serca, krew krążącą w żyłach. Była taka krucha, a za razem silna i waleczna. Łatwo się poddawała, ale była nieugienta. Ma w sobie tyle sprzeczności. Jest konkretna, ale niezdecydowana. Jest diabelsko piękna i seksowna, każdy chłopak w szkole i nie tylko w niej się za nią ogląda ( co mnie niezmiernie wkurwia i mam ochotę urwać im jaja), a ona jest tego kompletnie nieświadoma. Działa pod wpływrm impulsu, ale jej decyzje są przemyślane. Jest strasznie wkurwiająca, ale gdy chce potrafi być miła i spokojna. Chcę, żeby mi zaufała w całości, chcę, żeby mówiła mi wszystko, chce sprawiać, że się śmieje i byś powodem jej uśmiechu. Chcę, żeby w całości mnie zaakceptowała. Teoretycznie jest pod moja władzą. Jest moja, ale praktycznie jest wolna. Muszę zrobić z niej stu ptocentową żywicielkę. Chce ją posiąść na zawsze. Kolejny raz spojrzałem na jej usta. Miałem taka cholerną ochotę je pocałować, ale zamiast tego tylko musnąłem jej czoło. Jest idealna i to jest problem...
Gdyby mój ojciec mnie słyszał napewno by mnie zajebał. Dla niego żywiciel czy żywicielka to tyko krew, a dla mnie Meggy jest czymś innym. Czymś większym.. ważniejszym.. Jestem od niej uzależniony. Nie tylko od jej krwi bez której ledwo wytrzymuje 12 godzin, ale od jej osoby, ust, słów, gestów.. Nie chcę jej krzywdzić, ale nie mogę pozwolić sobie na zatracenie się w niej..
P.O.V Meggy
Obudziłam się w obcym pokoju. Dom Louisa. Przewróciłam się na prawy bok i zobaczyłam moje ulubione niebieskie tęczówki.
- Dzień dobry - przywitał się chłopak z delikatnym uśmiechem... Dobra to jest podejrzane.
- Cześć. -zaryzykowałam tym samym gestem, co się opłaciło, ponieważ jeszcze większy uśmiech ozdobił twarz bruneta. Mogę posunąć się dalej..?
- Lou?
- Hmm?
- Mogę cię przytulić?- spytałam cichutko, ale wystarczająco, by to usłyszał. W odpowiedzi tylko chłopak przyciągnął mnie do siebie. Niepewnie wtulilam się w jego tors, a on obdarował mnie całusem w głowę.
- Zaraz wracam. - szepnął po czym w wampirzym tempie wyszedł z pokoju...
~***~~*~***~
Dziękuję wam że jesteście że mną.. to koniec na dziś :)
°
°
°
°
Żartuje hahhaha :** zapraszam do dalszego czytania. Chciałam powiedzieć tylko, że strasznie wam dziękuję i kocham <3
~***~**~***~
W tym krótkim czasie rozejrzałam się po pokoju wampira. Był urządzony w kolorach czerni i czerwieni. Tylko moja poduszka była koloru nieba. Wielkie łóżko ustawione na środku, a na przeciw drzwi wejściowych. Po prawej stronie rozprzestrzeniał się piękny widok Londynu. Stało tam też biurko, a na kawałku ściany między oknem, a drzwiami wisiał plazmowy telewizor. Z lewej strony znajdowały się drzwi do kolejnego pomieszczenia, którym była garderoba, a w niej kolejne drzwi prawdopodobnie do łazienki. Po obu stronach łóżka stały szafki nocne, a na nich lampki i zegarek. Ściany zdobiły dwa obrazy i kilka kinkietów.
- Jestem. - stwierdził Louis kładąc tacę z śniadaniem koło mnie zaledwie minutę później.
- Kiedy..ty..?
- Długo spałaś. - zaśmiał się puszczają mi oczko. Spojrzałam na zegarek. Faktycznie. 11:16.
- Przepraszam. - bąknęłam niewyraźnie.
- Nic się nie stało, a teraz jedz.
~**~**~**~
Siedziałam w salonie. Po zjedzonym śniadaniu poszłam się umyć, a z racji braku czegoś innego niż spódniczka skończyłam w dresach i koszulce chłopaka.
- Musimy porozmawiać. - powiedział stanowczo chłopak siadając na przeciw mnie.
- Okej ...
- Jak może już się dowiedziałaś jesteś moją żywicielką... - zaczął niepewnie- Żywiciel to osoba która oddaje wampirą swoją krew. Jako, że wampiry są nieśmiertelne ich żywiciele też muszą tacy być. Zostanie w twoją krew wprowadzone moje DNA będziesz wampirem, ale różnica jest taka, że twoje serce będzie biło i krew będzie w tobie krążyć. - tłumaczył obserwując moją reakcję - Te całe przejście jest bolesne i nie chce cię teraz straszyć, więc nie będę ci o tym opowiadać. Niedługo będziesz musiała to przejść. - przełknęłam ślinę, ale słuchałam dalej- Tylko proszę cię nie myśl o tym za dużo. Najlepiej wcale. -westchnął, a ja byłam coraz bardziej zdenerwowana.- Teraz wróćmy do twojego wczorajszego pytania... Każdy z nas mieszka osobno. Zgodziliśmy się zamieszkać chwilowo razem, żebyś lepiej to wszystko przyjęła. Pezz nie chciała byś była ze mną sam na sam, bo byś zwariowała...- Lou skończył, a ją byłam zszokowana, skołowana, przestraszona i sama nie wiem co jeszcze. Zaczęłam mechanicznie kręcić głową. Nie, to nie realne. Wampiry nie istnieją. To tylko sen. Jakiś jebany koszmar...
- Meg..
- Nie nawidze cię. - szepnęłam na wydechu. - Dlaczego ja? Dlaczego mi to zarobiłeś? Dlaczego tak bardzo mnie nie nawidzisz ?! - byłam w amoku. Nie bałam się go. Po prostu byłam wściekła. Nie wiedziałam co robię. Nie zwracałam uwagi na to co on może mi zrobić. Stałam przed nim i po prostu uderzałam w tors. - Co ja ci takiego zrobiłam?! Byłam normalną, zwykłą nastolatką?!? - krzyczałam coraz głośniej, aż nie miałam siły. - Dlaczego? - pytałam szeptem, a łzy spływały mi po policzkach. - Dlaczego? - powtórzyłam opierając się o jego klatkę piersiową.
- Nie wiem księżniczko.- szepnął i ucałował moją głowę .
P.O.V Louis
Od wybuchu Meg minęło kilka godzin. Jest 18:13, a blondynka od tamtej pory śpi. Wiedziałem, że to będzie trudne do przyjęcia, ale myślałem, że będzie lepiej..
Boję się o nią...
Siedziałem w kuchni i pisałem z Harrym, gdy do kuchni weszła dziewczyna. Miała podgrążone oczy, zaczerwienione policzkii tak samo jak nos. Wyglądała jak wyciągnięta z trumny, ale dla mnie nadal była śliczna.
- Hej.. - powiedział strasznie cicho i niepewnie.
- Cześć.
- Moglibyśmy się przejść po parku? - spytała nieco głośniej, ale nadal bała się mojej reakcji.
- Chodź. - uśmiechnąłem się ciągnąc ją za rękę w kierunku drzwi.
~*~***~*~
Chodziliśmy po oświetlonych uliczkach parku śmiejąc się w niebogłosy. Dowiedziałem się wielu rzeczy o mojej żywicielce i usłyszałem wiele zabawnych sytuacji z jej dzieciństwa. Meg strasznie polepszył się humoru, co i na mnie w jakimś stopniu udzielało. Ślicznie jej z uśmiechem na ustach...
Zaczynało zrobić się coraz zimniej, a Meg zaczęła się trząść i chciała wracać do domu, ale ja nie miałem na to najmniejszej ochoty, więc po prostu założyłem na jej drobne ciało moją grubą bluzę i mocno chwyciłem w biodrach, by nie mogła mi uciec.
- Lou puść mnie. - zachichotała próbując mi się wyrwać.
- Nie mam najmniejszego zamiaru.
- Louuuuu proszę....
- Nie.
- Proszę zrobię wszystko co chcesz.
- Wszystko? - spytałem z cwanym uśmieszkiem.
- Prawie..- dokończyła, a mój uśmiech zmienił się w grymas.
- Dostaniesz buziaka . - o tak bejbe. Dziewczyna stanęła na palcach i musnęła mój prawy policzek. WTF?!? Gdyby mój wzrok mógł zabić (a może bardzo wiele, ale nie to) to już by leżała martwa. Blondynka tylko się delikatnie zaśmiała i powtórzyła swój swój gest tylko tym razem na lewym policzku.
To są kurwa jakieś jaja. - pomyślałem po czym wpiłem się w jej słodkie usta.